18 lutego 2011

Czwarta audycja-na makowym polu (cz.I)

                     Dzisiejsza audycja przeniesie nas kilkadziesiąt lat wstecz. Drugą połowę lat sześćdziesiątych, zachodnią część świata(dla większości Polaków wtedy nieosiągalną) pokolorowała rewolucja hippisowska. Bunt młodzieży
przeciwko szkole, rodzicom, polityce, normom społecznościowym, materializmie...Wszystkiemu co było codziennością, a zarazem źródłem narzucającym zasady i przymusowe klasyfikacje między ludzkie.
Oczywiście nie tylko moda powstała w tamtych latach w ramach ruchu hippisowskiego. Przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ukształtował wiele odłamów rocka. Najważniejszymi były rock progresywny i psychodeliczny. Ten okres ukształtował wielkich muzyków, których do dziś podziwiamy.
Zacznijmy hitem, który pewnie każdy z nas zna-"Hey Joe". Po wysłuchaniu tego utworu, nie mamy chyba żadnych wątpliwości, że mowa o legendzie rocka, najwybitniejszym gitarzyście-tak, to James Marshall Hendrix.
Pierwszym instrumentem muzyka była harmonijka ustna. Później kupił gitarę, którą wcześniej zastępował szczotką do zamiatania podłogi.
Jimi odkrywał techniki gry na gitarze. Reprezentował wiele gatunków muzycznych. Jego wspaniałość to nie tylko niesamowita technika i talent, ale poszukiwanie w wielu odłamach bluesa. Jeżeli grasz bluesa, to otwierasz sobie furtkę do nieskończonych, bezgranicznych melodii i szaleństw muzycznych. Jimi potrafił ją otworzyć i już nigdy nie zamknąć.
Hendrixa inspirowali najwięksi: zaczynając od Buddy Guy`a, Muddy Waters`a, kończąc na B.B Kingu, czy Albercie Kingu, dlatego jego utwory były dzikie, niepowtarzalne i świeże. Jeżeli jego utwory bazują
na bluesie to skutki mogą tylko Tak wyglądać-"VooDoo Child" .
Wszystko to co tworzył i odkrył Hendrix było wielką rewolucją w świecie rocka. Wszelkie riffy, łączenie stylów fuzz i feedback,  eksperymentowanie z efektami stereofonicznymi są nawet dziś, dla nas niewyobrażalnymi dokonaniami. Poskutkowało to wspaniałymi dziełami, które dziś pozwalają
nam przenieść się w niesamowity, bez zasad świat. Dowodem na to jest jego twórczość. Na zakończenie przygody z Hendrix`em jego dzieło-"Purple Haze"
                  Aby dobrze komponowała się teraz następna artystka, powiąże ją z wcześniejszym muzykiem.-"Summertime"
Tak, Janis Joplin. Królowa Rocka! Wspaniała wokalistka bluesowa. Utwór "Summertime", który przed chwilą wysłuchaliśmy, ma w sobie moc. Bezprecedensowy głos i wirtuoz gitary w jednym utworze to wyśmienite połączenie, którym możemy się delektować przez trzy minuty. Ale za to JAKIE!
Janis od najmłodszych lat interesowała się bluesem. Pod koniec lat sześćdziesiątych znana była jako wokalistka zespołu Big Brother & the Holding Company. "Ball And Chain"-tej właśnie kapeli.
Jakże wzruszający dogłębnie głos posiadała kobieta, która wspaniale odzwierciedlała to co w blues rocku powinno być zawarte.
Podobnie jak Jimi Hendrix, Joplin inspirowała się bluesem. Jest następnym dowodem na to, że muzyka ta kształtuje wspaniałych artystów.
Obydwoje było zaangażowanych w ruch hippisowski. Niestety wiązało się to z histeryczną potrzebą wolności, której skutkiem było jej poszukiwanie w narkotykach i innych środkach odurzających. Oboje zmarli przedwcześnie. Mieli zaledwie 27-28 lat. Czy była to przyczyna pogoni za wolnością? Pragnąc jej, sami się zniewolili.                                 

11 lutego 2011

Trzecia audycja

Płyta na której zamieszczone są tak pomieszane emocję, które niekoniecznie są nam znane, ale które z taką przyjemnością przyjmujemy. Pewnie każdy Taką swoją płytę ma.
Jaka jest moja? Trudno mi wybrać, bo wiele daję mi coś od siebie. Ale chyba grzechem dla fana Alice in Chains było by nie wspomnieć o płycie Unplugged.



Czy przyglądanie się  muzyce artystów z Alice in Chains z pryzmatu fana tego zespołu jest zawsze świeże i na pewno obiektywne? Nie wiem. I nawet mi ta niewiedza nie przeszkadza! Ważne, że ta muzyka działa na mnie jak coś co mnie w życiu codziennym nie spotka. Coś co trzeba mierzyć inną miarką, niż tą którą sprawdzamy emocje między ludzkie. Żaden wir krępujących sytuacji, nie onieśmieli mnie jak Ta sztuka-sztuka tworzona przez magików tej dziedziny. Czarują w nieznany sposób czas, atmosferę, dla której mogę odwołać wszystko. Mogę (ja towarzyska osoba) zamknąć się sama w pokoju i słuchać...rozdziewiczyć się na chwilę. Rozebrać wnętrze tylko po to aby łatwiej wsiąknęli, bym szybciej poczuła ich w sobie.
Przemawiają do mnie i to chyba się liczy.
Płyta zaczyna się jakże klimatyczną, wprowadzającą nas w nastrój piosenką Nutshell.
Jerry zaczyna grać...wchodzą po kolei muzycy...Wciąż rozkoszujemy się gitarowym spokojem jaki daje nam ta piosenka...Na koniec na scenie pojawia się wokalista-Layne Staley. Śpiewa piosenkę, przepełnioną żalem..prawdą..
Może powinniśmy słuchając takiej muzyki czuć się połamani..Wstrząśnięci. Czy na tym polega wspaniałość muzyki?- zamiast czuć apatię i przygnębienie spowodowanym cierpieniem pokazanym w utworze, my-tak zauroczeni pięknością piosenki zapominamy o tym? Lecz nie...Jednak to wszystko dzieję się jednocześnie. Odczuwamy żal muzyka. Wprowadza nas to w refleksje. Słuchając o  jego problemach utożsamiamy się z nim. Zbliżamy się do niego, ponieważ oddał nam siebie, a jednocześnie zakochujemy się w piękności i wspaniałości artyzmu. Czy czujemy się trochę rozciągani pomiędzy odczytaną prawdą w arcydziele(czasem szokującą i nad wyraz przykrą), a jego estetyką?
Pewnie gdy zapoznacie się (lub już zapoznaliście się)z twórczością AiC, nie poczujecie się oszukani. Nie wyczujecie fałszu. Każdy skrawek tej muzyki jest prawdziwy. Dlatego tak bardzo pasuje mi przeżywanie chwil z tym zespołem.
Przyjrzyjmy się Layne`owi. Na tym koncercie(w 1996r) widać jego skutki nałogu nie tylko na twarzy, ale w całej postawie. Zgarbiony, zmęczony. Przytłaczający widok. Smutny, a zarazem wzruszający...W 2002r Layne zmarł. Jego śmierć była ponura. Ponieważ była długa. Wykańczała go powoli, ale on chyba tego chciał. Po śmierci jego ukochanej(pięknej, młodej dziewczyny, która zmarła na skutek przedawkowania), Layne się załamał. Chciał cierpieć po takiej stracie. Para obiecywała sobie, że wspólnie skończą z nałogiem i zaczną nowe życie. Lecz ona go opuściła w tak tragicznym dla niego momencie. Zamknął się w domu i tylko wstrzykiwał sobie powolną śmierć.
Przyjrzyjmy się temu koncertowi. Blada twarz. Usta nie przypominające ust żyjącego człowieka. Zawsze zastanawiamy się: gdzie była rodzina, przyjaciele?...Ale nałóg demaskuje miłość. Niszczy życie więc i jego ważną część. Rodzinę, ukochanych. Zabija nadzieję i pokój. Więzi nas i nie chce wypuścić. Za wielu zabrał, pozwalając dokończyć tego co zaczęli.
Teraz, w 1996r, sześć lat przed śmiercią, wciąż w nim jest. Tego człowieka cierpienie nie opuści na chwilę. A może ten człowiek sam do tego dopuścił? Możliwe, tylko że wolę o tym nie wiedzieć. Wolę wierzyć, że nałóg zaatakował znienacka tych wszystkich wielkich artystów, którzy jednocześnie są nam obcy, ale przez sztukę są nam tak bardzo bliscy.
Powinnam zaproponować wam następny utwór, jak to przystało w dobrej audycji. Wciąż te monologi, a ja przecież powtarzam, że muzyka mówi sama za siebie,  przekazuje  najlepiej wszystko to co powinniśmy wiedzieć.
Teraz artyści o sobie opowiedzą, niech mnie wyręczą:
"Would?" 
"Sludge factory"
"Down in a Hole"